Po angielskim wybrałem się po zakup nowych batoników. Niestety podrożały o 10 groszy, ale i tak się opłaca je kupować. Przedstawiam moją kolekcję(kupiłem 15 a 1 znalazłem w torbie podsiodłowej):
Po długiej nauce do matury i solidnym węglowodanowym obiedzie wyruszyłem w świat. Droga w jedną stronę superowa,nie czułem,że w ogóle jechałem. W drodze powrotnej złapał mnie wmordewiatr,który tylko lekko mnie przyhamował.
Na początku na stare miasto oddać mamy książkę.Potem do Hetmana do Olimpu na zakupy. Ciałem kupić odżywkę węglowodanową, mieli tylko truskawkową. Więc pojechałem do Tomasza do Treka. I kupiłem znowu o smaku pomarańczowym.
Gdy zszedłem na dół z rowerem zadałem pytanie gdzie jadę aby było krótko tak na 1h?hmm... na lublin!no to w drogę. Dojeżdżam do wielkiego ronda no i dalej gdzie?hmm...cel: zalew w Nieliszu. Jadę sobie spokojnie pstrykam fotki, ciągle z górki.cel osiągnięty trzeba wracać. W brzuchu zaczyna pomału burczeć( nie będę jadł drugiego batona bo nie dojadę). i tak kręcę pod każde wzniesienie. Po drodze w jakiejś wsi chłopaczyna chciał się ze mną ścigać, ja na to nie będę w durno tracił energii.Jadę sobie spokojnie trzymając gostka w zasięgu wzroku. I co się stało? Chłopaczyna lekko spuchł po jakimś 1km.Dojechałem do mojego miasta uradowany,że zaraz coś zjem:D. Jeszcze aby wycisnąć z siebie resztkę energii postanowiłem mocniej depnąć na pedały. Na moim osiedlu jest długa prosta. Pociągnąłem do ok 40km/h. Zmachany z językiem na brodzie zajechałem pod blok.:D:D:D:D
Po śniadanku u babci postanowiłem się trochę rozruszać. Wsiadłem na rowerek i po mieście spokojnie-przez kałuże:D Akurat jak ja się kończyłem przebierać z roweru to moi starzy zajechali samochodem pod blok.ufff zdążyłem. Bo bym został skrytykowany dlaczego jeżdżę i to w święto.